JAK MYŁEM SIĘ TYLKO ROSĄ
Świadkowie Bożego Narodzenia (6) Sobota 7 grudnia 2013
Pana Boga uczymy się w dużej mierze od ludzi, może najbardziej od naszych przyjaciół, rodziców czy towarzyszy drogi (że tak powiem). Cieszę się, że takich ludzi spotykałem i nadal spotykam.
Waldek wyciągnął mnie kiedyś na kilka dni do pustelni, w czerwcu. Mieliśmy ostry harmonogram dnia, pierwsze psalmy odmawialiśmy przed wschodem słońca, co w czerwcu dawało godzinę tuż po trzeciej; ostatnie recytowaliśmy godzinę przed zapadnięciem mroku. Ponadto czytaliśmy dzieła mistyków, minimum dwie godziny dziennie, do tego jeszcze godzina medytacji i drobniejsze modlitwy. I wcale żadne z tych nadzwyczaj pobożnych zajęć nie przemówiło do mnie najmocniej w sferze ducha.
W tamtym czasie najbliżej Pana Boga byłem rano, kiedy myliśmy się w obfitej rosie przy pustelni. Waldek przekonywał, że to stary zwyczaj mnichów, bardzo zdrowy i sprzyjający kosmetyce twarzy, torsu, nóg i rąk. Wyskakiwaliśmy boso na łąkę, trochę chłodno z początku, za pierwszym razem byłem pewien, że mam porysowaną buźkę, ale gdzie tam. Zroszona trawa jest miękka.
Drugi moment to śniadanie, niestety dopiero koło ósmej, po przeszło czterech godzinach praktyk duchowych. Na śniadanie codziennie mieliśmy biały ser, miód i mleko, bo akurat to mogliśmy zakupić w najbliższym gospodarstwie i nie musieliśmy niczego gotować. Zresztą i tak nie było kuchni przy pustelni. Waldek opowiadał, że taka dieta sprzyja skupieniu i wzmaga pragnienie świętości. O czwartej nad ranem wcale w to nie wierzyłem, ale po śniadaniu moja wiara była już stuprocentowa.
I trzecia rzecz to popołudniowa kontemplacja natury w samotności. Miałem do tego wyznaczone miejsce na skraju wąwozu, ozdobionego tysiącami kwiatów we wszelkich możliwych kolorach. Siadałem na dość sporym kamieniu, rozprężałem się i przez godzinę miałem wypatrywać Pana Boga w Jego śladach rozsianych w przyrodzie. Faktycznie pierwsze pięć minut jeszcze jakoś szło, ale pozostały czas wypełniałem zgodnie ze słowami naszej pobożnej pieśni – „Niech Cię nawet sen nasz chwali”. Przy wstawaniu przed świtem jest to naprawdę bardzo religijny akt. Kiedy wracaliśmy pociągiem Waldek przyznał mi się, że przez wszystkie dni drzemał w czasie kontemplacji. Uff! Nie wyciągnąłem z tego doświadczenia wniosku, że wszelkie akty kontemplacji polegają na dobrym śnie.
Co to ma wspólnego z Bożym Narodzeniem? Z jednej strony mieliśmy godziny modlitwy, czytań mistycznych, kontemplacji i medytacji, z drugiej rosę, ser, miód i wąwóz z kwiatami. Ta druga część mojego skromnego doświadczenia pustelniczego dawała mi poczucie niezwykłej bliskości z Bogiem. Historyczne narodzenie Boga nie dokonało się w świątyni, w trakcie śpiewu psalmów czy czytania Księgi Prawa ani podczas pielgrzymki do Jerozolimy. Bóg przyszedł w klimacie żłóbka, pasterzy, gwiazdy, w rodzinie spodziewającej się dziecka, słowem w kontekście niereligijnym.
Tak sobie myślę, że ludzie wykonujący proste, czasem zabawne rzeczy, niczego nie udający, nie przesłaniają Boga a jakoś bardziej Go objawiają. Chyba to chciałem powiedzieć o Waldku.
Waldek to dzisiaj Ojciec Serafin Tyszko, karmelita bosy, założyciel m.in. eremu w Drzewinie (patrz link niżej), przez kilka lat duszpasterzował także w Lublinie.
Drzewina
PS. W trakcie tegorocznego Adwentu, poza niedzielami i uroczystościami, będę pisał o ludziach, którzy jakoś odnaleźli w sobie i innych Żywego Boga, o świadkach Wcielenia, czyli zamieszkania Boga w nas i między nami. To ludzie, których spotkałem twarzą w twarz albo w ich słowach. Nie byłem w Betlejem dwa tysiące lat temu ale to nie jest konieczny warunek, aby widzieć Boga w człowieku. Miałem wielki przywilej spotkać wielu ludzi, w których Narodzenie Boga stało się prawdziwą historią. Tym się z wami dzielę.
źródło-Ks.Mieczysław Puzewicz